W Tajfunach właśnie ukazała się pierwsza powieść przełożona z języka koreańskiego – Nikt nie odpisuje Jang Eun-jin. W rozmowie z Anią Wołcyrz, tłumaczka książki, Marta Niewiadomska, opowiada o zwrotach grzecznościowych w Korei, swoich ulubionych opowiadaniach i o tym, jak przetłumaczyła imię powieściowego psa.
Marta Niewiadomska jest jedną ze wschodzących gwiazd przekładu literatury koreańskiej na język polski. Przetłumaczyła już dostępną w księgarniach książkę Nikt nie odpisuje Jang Eun-jin, a w przygotowaniu są dwie kolejne: opowiadania Choi Eun-young i Bory Chung. Oprócz tłumaczeń literackich, Marta zajmuje się przede wszystkim dydaktyką – uczy koreańskiego we Wrocławiu, prowadzi również profil @pani_od_koreanskiego, na którym w przystępny sposób dzieli się wiedzą o języku.
Anna Wołcyrz: Porozmawiajmy o Twoim przekładzie książki Nikt nie odpisujeJang Eun-jin. Wyjątkowa okazja, bo to Twoje pierwsze tłumaczenie, które ukazuje się drukiem. Nie, właściwie nie, było jeszcze Ponowne spotkanie Bory Chung [śmiech], ale to jest pierwsze takie pełnotłuste. Zaczniemy od pytań, które padają zawsze, kiedy w towarzystwie powie się głośno, że się jest tłumaczem, szczególnie z języka „nietypowego”, z którego niewielu jest działających na rynku tłumaczy. Co Cię w tłumaczeniu fascynuje, co Ci się podoba, a co jest dla Ciebie wyzwaniem?
Marta Niewiadomska: Język koreański sam w sobie jest fascynujący, dlatego się za niego zabrałam i chcę z nim pracować. Od dawna interesowałam się też przekładem literatury – tym chciałam się zajmować docelowo oprócz nauczania, które bardzo lubię. Praca z koreańskim jest ciekawa, bo w tym języku wiele rzeczy wyraża się w inny sposób, niż byśmy to zrobili po polsku. Wiele wyrażeń związanych z emocjami, z przeżywaniem, jest zupełnie inaczej skonstruowanych. Poszukiwanie analogii i możliwości wyrażenia tych samych przeżyć po polsku jest interesującym wyzwaniem. Pojawiają się też trudności: jak radzić sobie z tym, co nie jest obecne u nas, jak chociażby honoryfikacja i „grzeczny język”. Często w książkach oba są bardzo istotne i wiele nam o postaciach mówią.
A.W.: Czyli można powiedzieć, że jest kilka języków koreańskich i w zależności od tego, do kogo bohater się zwraca, użyje innego języka?
M.N.: Może kilka języków to za dużo powiedziane. Grzeczność przejawia się głównie w różnych końcówkach gramatycznych, czasem w różnej leksyce, ale jest to bardzo widoczne i znaczące dla koreańskiego czytelnika. Właśnie dlatego dla czytelnika w Polsce powinno to być równie czytelne i od razu informować o tym, jakie są relacje między postaciami.
A.W.: Ciekawe. Podejrzewam, że to coś zupełnie innego niż coś, z czym mamy do czynienia po naszej stronie globu. Podobnie jest w języku japońskim, tam też mamy zróżnicowane warianty języka w zależności od tego, czy zwracamy się do mężczyzny, do kobiety, przełożonego, mamy, przyjaciela… Opowiedz mi, jak się w ogóle zabrałaś za to tłumaczenie. Twój pierwszy przekład to dosyć długa powieść; wydaje mi się, że to będzie w tym momencie jedna z najdłuższych tajfunowych książek. Ile trwało całe tłumaczenie? Czy dzieliłaś sobie pracę na fragmenty i narzucałaś dzienną normę, czy podeszłaś do tego zupełnie na luzie: “a, co będzie to będzie, przetłumaczę”. Jak się zabrałaś za to technicznie?
M.N.: Tłumaczenie wymaga dużej regularności. Wygodne było to, że Nikt nie odpisuje składa się z krótkich rozdzialików. Dzięki temu mogłam łatwo podzielić sobie pracę. Nawet gdy chciałam poświęcić danego dnia tylko godzinę czy dwie na tłumaczenie, to zawsze byłam w stanie domknąć rozdział, nie musiałam zostawiać pracy w środku rozdziału długiego na trzydzieści stron. To było bardzo przyjemne, bo dawało poczucie satysfakcji: ok, domknięte, zostawiam dzisiaj, a jutro mogę do tego wrócić. Oczywiście najpierw jest pierwsze przejście przez tekst, potem należy wrócić, bo – na przykład – w dalszej części tekstu coś się okaże, i trzeba tekst poprawić. Potem, żeby wszystko wygładzić, trzeba trzeci raz przejść przez całość. No i jest duża różnica, gdy jest to długa powieść, bo przy opowiadaniu, gdy forma jest krótsza, nie trzeba robić wiele notatek. Przy pracy nad Nikt nie odpisuje musiałam przygotować całą rozpiskę, co jest w którym rozdziale, co się dzieje, kto jest kim, żeby móc wszystko skonsultować. Wymagało to o wiele więcej notatek niż w przypadku pracy nad opowiadaniem.
A.W.: W momencie, kiedy nasz wywiad się ukaże, większość czytelników będzie już miało okazję przeczytać książkę, ale możemy tu też pokrótce powiedzieć, że Nikt nie odpisuje to historia młodego człowieka, który jest cały czas w drodze ze swoim pieskiem – to też chyba najukochańszy bohater tej powieści. Wabi się Choć. Zatrzymują się w motelach i nasz bohater co wieczór pisze list do jednej z postaci, którą spotkał wcześniej na swojej drodze. Wszystkim nadaje numery. Na pewno przygotowanie listy wszystkich występujących w książce numerów i zapisanie, kto jest kim i jaka była jego historia było skomplikowane. Podejrzewam, że to Ci sprawiało trudność. Wróćmy jeszcze do Chocia, bo ten uroczy psiak ma bardzo ciekawe imię, którego genezę poznajemy w jednym z rozdziałów. Czy zdradzisz, jak to było po koreańsku? Co w ogóle znaczy to imię i jak wpadłaś na takie rozwiązanie?
M.N.: Po pierwsze Choćka absolutnie uwielbiam! Myślę, że każdy, kto tę książkę będzie czytał, od razu pokocha tego psa. Kiedy zabierałam się za tę książkę, nie znałam jeszcze genezy jego imienia, więc oczywiście w pierwszej wersji zostawiłam mu koreańskie imię. Po czym okazało się, że to gra słów. I wchodzi cała rewizja tekstu: o, tutaj muszę wymyślić coś innego, jakieś rozwiązanie, które będzie w ten sam sposób działać po polsku i po koreańsku, żeby dla polskiego czytelnika w momencie odsłonięcia tego znaczenia było ono zrozumiałe i zabawne. I jestem całkiem zadowolona ze swojego tłumaczenia…
A.W.: I słusznie! [śmiech]
M.N.: …ponieważ udało mi się dokładnie oddać w języku polskim to, co było w języku koreańskim. Po koreańsku Choć nazywa się “Wajo” [wym. Ładzio]. „Wajwo” [wym. ładźło] oznacza „przyjdź, chodź”, ale dziadek, wołając do psa “Chodź tutaj, przyjdź tutaj do mnie”, upraszczał sobie wymowę tego słowa, właśnie do „Wajo”. Mało kto wymawia tak dokładnie i wyraźnie.Tak samo jest z naszym „chodź” – często na końcu wymawiamy coś bliższego „ć” niż „dź”. Stąd wydaje mi się, że „Choć” idealnie oddaje tę grę słów.
A.W.: Oryginał ukazał się w 2009 roku. Czy zauważyłaś, że Korea, która jest opisana w tej książce jakoś się zmieniła? Ostatnio byłaś tam pewnie przed pandemią…
M.N.: Przed pandemią, tak.
A.W.:... ale czy Korea z 2020 roku i dalej jest inna niż ta z 2009 roku? Czy te gosiwony, tanie hotele dla studentów i robotników, w których nasz bohater się zatrzymuje, te festyny, w których uczestniczą bohaterowie, czy to wszystko nadal jest czy coś się zmieniło przez te dziesięć lat?
M.N.: Gosiwony jak były, tak są. Działają bardzo prężnie od jakichś trzydziestu-czterdziestu lat. To rzeczywiście są malutkie klitki. Nasz bohater opisuje, że nie ma tam przestrzeni do życia – to najtańsza opcja, żeby gdzieś się zatrzymać, żeby gdzieś zamieszkać. Festyny również jak były, tak są. Myślę, że podejście Koreańczyków do różnych tematów, które pojawiają się w tej książce, niewiele się zmieniło przez ostatnie lata. Mimo, że minęło ponad dziesięć lat od premiery książki, to myślę, że jest tak samo aktualna, jeśli chodzi o życie w Korei i społeczeństwo koreańskie.
A.W.: Wydaje mi się, że właśnie dlatego trafi też do naszych czytelników. Jest uniwersalna. Skończyłaś właśnie tłumaczenie innej książki: Uśmiech ShokoChoi Eunyoung. To z kolei opowiadania, więc inna forma niż Nikt nie odpisuje. Czy przez to, że to są opowiadania, tłumaczyło Ci się ją lepiej, czy gorzej? Za każdym razem musiałaś wejść w inną opowieść, poznać nowych bohaterów, a wcześniej miałaś cały czas tych samych i mogłaś się z nimi zżyć.
M.N.: Jako tłumaczka i jako czytelniczka zdecydowanie wolę opowiadania: lubię krótkie, zamknięte formy, w której autor ma jedną główną myśl do przekazania i na niej się skupia. Bardzo mi to odpowiada. A biorąc pod uwagę pracę nad opowiadaniami versus nad długą powieścią: dochodzi właśnie ta trudność, że ciągle wchodzimy w nową historię, poznajemy nowych bohaterów, musimy szybko zauważyć, jaki jest temat danego tekstu, jakie będzie clou.
Z drugiej strony – jest to odświeżające, że nie pracujemy ciągle nad tym samym tekstem, a co chwila mamy coś nowego do odkrycia. Nie popada się w monotonię.
Opowiadania w Uśmiechu Shoko są niezwykle różnorodne; jestem pod wrażeniem, jak różnych tematów chwyta się autorka i w jak różnych scenografiach osadza swoje historie, które mimo tej różnorodności pozostają uniwersalne i są niezwykle szczere. Nad Uśmiechem niesamowicie dobrze mi się pracowało.
A.W.: Więc jako czytelniczka więcej czytasz opowiadań?
M.N.: Zdecydowanie więcej opowiadań.
A.W.: O! [śmiech]
M.N.: Z jednej strony ze względu na czas, którego mam niewiele. Opowiadanie jest krótszą formą i więcej przeczytam, mogę poznać więcej historii. Powieść jest jak serial, w którym autor ma bardzo dużo do opowiedzenia, pojawia się bardzo dużo różnych wątków i bardzo dużo różnych postaci. Ja bardziej lubię zbitą formę, tak jak w filmie, gdzie mamy jedno clou: jedną rzecz, którą autor chce nam przekazać, jedną myśl, którą chce się z nami podzielić. To trafia do mnie bardziej niż cała długa powieść. Oczywiście powieści też lubię, ale opowiadania są zdecydowanie moją ulubioną formą. Plus, czytając antologie, możemy poznać bardzo dużo różnych spojrzeń na jeden temat. Przy zbiorze opowiadań jednego autora, mamy możliwość zapoznania się z zakresem historii, którymi ten autor chce się zajmować, poznać lepiej jego styl w różnym wydaniu, a nie tylko w obrębie jednej fabuły.
A.W.: W Korei opowiadania chyba mają się całkiem dobrze: wydaje się ich dużo i są tam bardzo doceniane.
M.N.: Tak, to popularna, bardzo lubiana forma.
A.W.: Zostaniemy przy Uśmiechu Shoko. Kiedy ja czytałam ten zbiór, to bardzo mi się podobała różnorodność tematów i lekkość tych tekstów. Czytałam go w przekładzie Sung Ryu na angielski i wydaje mi się, że język Choi Eun-young jest bardzo świetlisty, jasny, mimo że porusza dosyć trudne tematy. Dużo ze swoich opowiadań Choi umieszcza w konkretnym kontekście historycznym, czy też w zderzeniu z historią współczesną. Tutaj głównie myślę o katastrofie promu Sewol. Czy mogłabyś trochę nakreślić, jakie konteksty znalazłaś w tych opowiadaniach, a o których czytelnicy w Polsce, którzy nie znają za dobrze historii Korei, mogą nie wiedzieć.
M.N.: Powiedziałaś, że te teksty dla Ciebie były świetliste – mnie najbardziej uderzyła ich szczerość. To zrobiło na mnie niesamowite wrażenie. Nawet jeśli jest tam dużo tła historycznego czy społecznego, to jest to tylko tło, a wszystko się rozchodzi o emocje bohaterów, przedziera przez nie szczerość. Uczucia nie są idealne, nie są dopracowane. Postaci nie postępują zawsze słusznie, bo nie wiedzą zawsze wszystkiego; nie są zawsze perfekcyjną wersją siebie, są po prostu niesamowicie ludzcy. W tle historycznym i tle społecznym wędrujemy po różnych krajach, po różnych czasach, jesteśmy w Korei, w Niemczech, w Rosji, we Francji. Współcześnie, ale i troszeczkę cofamy się w czasie. Rzeczywiście, zastanawiałam się czasami, czy dla polskiego czytelnika będzie w pełni czytelne, co dokładnie jest tłem tych opowiadań, wokół jakich wydarzeń rozgrywają się losy bohaterów.
Wspominana jest na przykład katastrofa Sewol, która była ogromną tragedią w Korei. Wstrząsnęła całym krajem, doprowadziła do wielu zmian i do tej pory jest żywa w masowej pamięci. Jedno z opowiadań dzieje się po tej tragedii: widzimy protesty, które się odbywają i które, koniec końców, doprowadziły do zmiany rządu.
Prezydentka Park Geun-hye trafiła nawet do więzienia. To było parę lat temu, więc polscy czytelnicy też przeżyli to wydarzenie w jakiś sposób – słyszało i czytało się o tym w naszych wiadomościach. Inne opowiadania sięgają do wydarzeń z lat 70. czy 80. Mamy opowiadanie, w którym mąż jednej z bohaterek zostaje aresztowany jako szpieg Korei Północnej, w innym bohaterki należą do klubu piosenek protestacyjnych, co jest z kolei związane z politycznym klimatem lat 80. Korea Południowa również miała swojego dyktatora oraz krwawo tłumione protesty – dla polskiego czytelnika może to być nowością, zwłaszcza, że obraz Korei Południowej, jaki znamy, to ten demokratycznego, rozwiniętego kraju. Nie zawsze tak było: Korea Południowa ma burzliwą historię od swojego powstania w takiej formie po wojnie koreańskiej. O ile dla mnie jako tłumaczki i koreanistki było to jasne, zastanawiam się, na ile będzie to tak samo czytelne dla czytelników. Mam nadzieję, że zainteresuje to wszystkich, żeby eksplorować historię i dowiadywać się czegoś więcej. Nawet mi z moją wiedzą zdarzyło się, że musiałam robić research, żeby dowiedzieć się, z czym wiąże się wspominane w opowiadaniu miejsce. Takich trudno dostępnych informacji czytelnik jednak będzie mógł się dowiedzieć z przypisów.
A.W.: A czy masz w tym tomie jakieś swoje ulubione opowiadanie?
M.N.: Powiedziałabym nawet, że parę ulubionych. Na pewno tytułowy Uśmiech Shoko niesamowicie mi się podobał. Jest to też jeden z najdłuższych tekstów. Również Hanji i Yongju, drugie z najdłuższych opowiadań. Myślę, że te dwa opowiadania zrobiły na mnie przeogromne wrażenie głównie przez to, jak zostali zarysowani bohaterowie i ich konflikt, spowodowany niedostateczną komunikacją i niewiedzą samych postaci. Dzięki temu ci bohaterowie nie są idealni, popełniają błędy. Nie przechodzimy do idealnego rozwiązania, które mogło by nadejść. Niedoskonałość tych bohaterów jest bardzo ludzka. Zwłaszcza w Hanji i Yongju nawet my, czytelnicy, nie dowiadujemy się, o co chodzi – taki zabieg jest dla mnie niezwykle interesujący. Autorka nawet przed czytelnikami nie zdradza, co za tym wszystkim stoi, więc pozostają nam tylko domysły. Sami musimy ocenić i zinterpretować, co w relacji bohaterów mogło zajść, że mieliśmy taki, a nie inny koniec. Tak jak w życiu, gdzie też nie dostajemy wszystkich odpowiedzi. Często różne nasze relacje nagle się urywają, sami nie wiemy, co się stało, dlaczego wszystko kończy się tak, a nie inaczej. Może schodzimy się z powrotem później, bo w końcu udało nam się porozmawiać. Ale to nie zawsze jest łatwe… Te opowiadania naprawdę dobrze naśladują prawdziwe życie, to, jak wyglądają relacje, jakim problemem może być komunikacja, rozmowa, czy też ułożenie własnych uczuć w sobie.
A.W.: To prawda, w życiu też nie ma niestety wszystkowiedzących narratorów czy głosu zza kadru, który nam wyjaśnia różne tematy. Ja też jako czytelniczka lubię takie opowieści i historie, które pozostawiają otwarte wątki. I to też bardzo mi się podobało w Uśmiechu Shoko… Nawiążmy jednak jeszcze króciutko do tego, nad czym będziesz pracujesz teraz, bo zabrałaś się za Przeklętego królika Bory Chung. Czy takie będzie tłumaczenie tytułu?
M.N.: Myślę, że tak.
A.W.: Tutaj też będą opowiadania, chociaż zupełnie inny klimat niż u Choi Eun-young. Przeklęty królik to mieszanka gatunkowa, trochę horroru, trochę fantastyki i folkloru, i jedno opowiadanie na końcu, które wprowadza niepokój, ale też dużo romantyzmu. To też będzie na pewno wyzwanie, ale mam nadzieję, że przyjemne! Jestem ciekawa Marty Niewiadomskiej w tej innej odsłonie. Czy dla Ciebie to ekscytujące: zmieniać pisarki, które tłumaczysz, czasem o sto osiemdziesiąt stopni, czy jednak wolałabyś się trzymać jednej klimatycznej nici? Już masz całkiem spory „repertuar” pisarek.
M.N.: Tak, to zdecydowanie zmiana klimatu o sto osiemdziesiąt stopni. To zupełnie inne opowiadania – odchodzimy od szczerych uczuć, bliskich, osobistych relacji, do świata body horroru, groteski, science-fiction, folkloru, fantasy. Bora Chung obraca się w zupełnie innej tematyce, a jej teksty mają zupełnie inne przesłanie. Komentuje rzeczywistość, wskazuje absurdy, bierze na warsztat też ludzką psychikę, ale w zupełnie innym wydaniu niż było to w Uśmiechu Shoko. I o ile zmiana klimatu i zmiana autorki będą wyzwaniem, jak najbardziej się na to cieszę. Jako tłumaczka lubię odkrywać nowe style, nowe sposoby pisania… Już nad pierwszym opowiadaniem, które tłumaczyłam – Ponownym spotkaniu – pracowało mi się bardzo dobrze. To był bardzo wdzięczny tekst do tłumaczenia, więc mam nadzieję, że z resztą książki będzie tak samo. I cieszę się dosyć na tę groteskę; groteska jest klimatem, który bardzo lubię, więc będzie to na pewno bardzo interesująca przeprawa.
A.W.: Trzymamy kciuki. Powiedz mi jeszcze na zakończenie rozmowy: czy masz jakieś głęboko trzymane, tajne marzenia tłumaczeniowe? Może jest jakiś pisarz albo pisarka, albo jakiś temat w literaturze koreańskiej, który gdzieś w Twoim serduchu jest i sobie myślisz: “ach, kiedyś, jak będę jeszcze większa, to się za to zabiorę”.
M.N.: Tak, w ostatnim czasie miałam nadzieję, że będę pracować przy Przeklętym króliku i to już się spełniło! A jeżeli chodzi o autorów, których lubię… Bardzo lubię starszą literaturę koreańską z początku wieku, na przykład Yi Sanga, który pisał opowiadania, ale również poezję, bardzo interesującą i bardzo abstrakcyjną, awangardową. Nie wiem, czy sprawdziłabym się przy tłumaczeniu takich starszych autorów, bo są to zupełnie innego rodzaju teksty. Swobodniej czuję się we współczesnych książkach, ale kto wie, może kiedyś również zabiorę się za starsze teksty.
Tłumaczka Kronik dziwnych bestii Yan Ge, Joanna Karmasz w rozmowie z Karoliną Bednarz opowiada o chińskiej literaturze współczesnej i nowej tajfunowej powieści z pogranicza urban fantasy, romansu i science fiction. …
Autor wydanych przez Tajfuny Szkiców malajskich był w październiku 2022 gościem na krakowskim Conrad Festival, odwiedził też Targi Książki, a w Warszawie wziął udział w spotkaniu w Najlepszej Księgarni. Obejrzyjcie …
Kontynuujemy nasz cykl pięciu książek. Tym razem, w tygodniu poświęconym indonezyjskiej literaturze, mamy dla Was pięć zbiorów opowiadań z Indonezji, wybranych przez znawczynię tamtejszej kultury, teatrolożkę i tłumaczkę Wędrówki - [...]
Serwis i Sklep używa plików cookies, aby dostarczać usługi i funkcje dostosowane do preferencji i potrzeb Użytkowników Sklepu, w szczególności pliki cookies pozwalają rozpoznać urządzenie Użytkownika i odpowiednio wyświetlić stronę internetową, dostosowaną do jego indywidualnych potrzeb.
Pliki cookies mogą mieć charakter tymczasowy, tj. są usuwane z chwilą zamknięcia przeglądarki lub trwały.
Stałe pliki cookies są przechowywane także po zakończeniu korzystania ze stron Serwisu i Sklepu i służą do przechowywania informacji takich jak hasło czy login, co przyspiesza i ułatwia korzystanie ze stron, a także umożliwia zapamiętanie wybranych przez Użytkownika ustawień.
Necessary cookies są niezbędne do prawidłowego funkcjonowania strony. Ta kategoria ciastek służy wyłącznie zapewnieniu podstawowych funkcjonalności i bezpieczeństwa strony. Te ciasteczka nie zbierają danych użytkowników.
Wszystkie ciasteczka, które nie są konieczne do prawidłowego działania strony i wykorzystywane do zbierania danych użytkownika np. przez Google Analytics lub inne zintegrowane serwisy są określane jako non-necessary. Potrzebujemy Twojej zgody przed uruchomieniem tych plików cookie w naszej witrynie.
„Czy w Korei istnieją jeszcze gosiwony?” Rozmowa z Martą Niewiadomską, tłumaczką literatury koreańskiej
W Tajfunach właśnie ukazała się pierwsza powieść przełożona z języka koreańskiego – Nikt nie odpisuje Jang Eun-jin. W rozmowie z Anią Wołcyrz, tłumaczka książki, Marta Niewiadomska, opowiada o zwrotach grzecznościowych w Korei, swoich ulubionych opowiadaniach i o tym, jak przetłumaczyła imię powieściowego psa.
Marta Niewiadomska jest jedną ze wschodzących gwiazd przekładu literatury koreańskiej na język polski. Przetłumaczyła już dostępną w księgarniach książkę Nikt nie odpisuje Jang Eun-jin,
a w przygotowaniu są dwie kolejne: opowiadania Choi Eun-young i Bory Chung. Oprócz tłumaczeń literackich, Marta zajmuje się przede wszystkim dydaktyką – uczy koreańskiego we Wrocławiu, prowadzi również profil @pani_od_koreanskiego, na którym w przystępny sposób dzieli się wiedzą o języku.
Anna Wołcyrz: Porozmawiajmy o Twoim przekładzie książki Nikt nie odpisuje Jang Eun-jin. Wyjątkowa okazja, bo to Twoje pierwsze tłumaczenie, które ukazuje się drukiem. Nie, właściwie nie, było jeszcze Ponowne spotkanie Bory Chung [śmiech], ale to jest pierwsze takie pełnotłuste. Zaczniemy od pytań, które padają zawsze, kiedy w towarzystwie powie się głośno, że się jest tłumaczem, szczególnie z języka „nietypowego”, z którego niewielu jest działających na rynku tłumaczy. Co Cię w tłumaczeniu fascynuje, co Ci się podoba, a co jest dla Ciebie wyzwaniem?
Marta Niewiadomska: Język koreański sam w sobie jest fascynujący, dlatego się za niego zabrałam i chcę z nim pracować. Od dawna interesowałam się też przekładem literatury – tym chciałam się zajmować docelowo oprócz nauczania, które bardzo lubię. Praca z koreańskim jest ciekawa, bo w tym języku wiele rzeczy wyraża się w inny sposób, niż byśmy to zrobili po polsku. Wiele wyrażeń związanych z emocjami, z przeżywaniem, jest zupełnie inaczej skonstruowanych. Poszukiwanie analogii i możliwości wyrażenia tych samych przeżyć po polsku jest interesującym wyzwaniem. Pojawiają się też trudności: jak radzić sobie z tym, co nie jest obecne u nas, jak chociażby honoryfikacja i „grzeczny język”. Często w książkach oba są bardzo istotne i wiele nam o postaciach mówią.
A.W.: Czyli można powiedzieć, że jest kilka języków koreańskich i w zależności od tego, do kogo bohater się zwraca, użyje innego języka?
M.N.: Może kilka języków to za dużo powiedziane. Grzeczność przejawia się głównie w różnych końcówkach gramatycznych, czasem w różnej leksyce, ale jest to bardzo widoczne i znaczące dla koreańskiego czytelnika. Właśnie dlatego dla czytelnika w Polsce powinno to być równie czytelne i od razu informować o tym, jakie są relacje między postaciami.
A.W.: Ciekawe. Podejrzewam, że to coś zupełnie innego niż coś, z czym mamy do czynienia po naszej stronie globu. Podobnie jest w języku japońskim, tam też mamy zróżnicowane warianty języka w zależności od tego, czy zwracamy się do mężczyzny, do kobiety, przełożonego, mamy, przyjaciela… Opowiedz mi, jak się w ogóle zabrałaś za to tłumaczenie. Twój pierwszy przekład to dosyć długa powieść; wydaje mi się, że to będzie w tym momencie jedna z najdłuższych tajfunowych książek. Ile trwało całe tłumaczenie? Czy dzieliłaś sobie pracę na fragmenty i narzucałaś dzienną normę, czy podeszłaś do tego zupełnie na luzie: “a, co będzie to będzie, przetłumaczę”. Jak się zabrałaś za to technicznie?
M.N.: Tłumaczenie wymaga dużej regularności. Wygodne było to, że Nikt nie odpisuje składa się z krótkich rozdzialików. Dzięki temu mogłam łatwo podzielić sobie pracę. Nawet gdy chciałam poświęcić danego dnia tylko godzinę czy dwie na tłumaczenie, to zawsze byłam w stanie domknąć rozdział, nie musiałam zostawiać pracy w środku rozdziału długiego na trzydzieści stron. To było bardzo przyjemne, bo dawało poczucie satysfakcji: ok, domknięte, zostawiam dzisiaj, a jutro mogę do tego wrócić. Oczywiście najpierw jest pierwsze przejście przez tekst, potem należy wrócić, bo – na przykład – w dalszej części tekstu coś się okaże, i trzeba tekst poprawić. Potem, żeby wszystko wygładzić, trzeba trzeci raz przejść przez całość. No i jest duża różnica, gdy jest to długa powieść, bo przy opowiadaniu, gdy forma jest krótsza, nie trzeba robić wiele notatek. Przy pracy nad Nikt nie odpisuje musiałam przygotować całą rozpiskę, co jest w którym rozdziale, co się dzieje, kto jest kim, żeby móc wszystko skonsultować. Wymagało to o wiele więcej notatek niż w przypadku pracy nad opowiadaniem.
A.W.: W momencie, kiedy nasz wywiad się ukaże, większość czytelników będzie już miało okazję przeczytać książkę, ale możemy tu też pokrótce powiedzieć, że Nikt nie odpisuje to historia młodego człowieka, który jest cały czas w drodze ze swoim pieskiem – to też chyba najukochańszy bohater tej powieści. Wabi się Choć. Zatrzymują się w motelach i nasz bohater co wieczór pisze list do jednej z postaci, którą spotkał wcześniej na swojej drodze. Wszystkim nadaje numery. Na pewno przygotowanie listy wszystkich występujących w książce numerów i zapisanie, kto jest kim i jaka była jego historia było skomplikowane. Podejrzewam, że to Ci sprawiało trudność. Wróćmy jeszcze do Chocia, bo ten uroczy psiak ma bardzo ciekawe imię, którego genezę poznajemy w jednym z rozdziałów. Czy zdradzisz, jak to było po koreańsku? Co w ogóle znaczy to imię i jak wpadłaś na takie rozwiązanie?
M.N.: Po pierwsze Choćka absolutnie uwielbiam! Myślę, że każdy, kto tę książkę będzie czytał, od razu pokocha tego psa. Kiedy zabierałam się za tę książkę, nie znałam jeszcze genezy jego imienia, więc oczywiście w pierwszej wersji zostawiłam mu koreańskie imię. Po czym okazało się, że to gra słów. I wchodzi cała rewizja tekstu: o, tutaj muszę wymyślić coś innego, jakieś rozwiązanie, które będzie w ten sam sposób działać po polsku i po koreańsku, żeby dla polskiego czytelnika w momencie odsłonięcia tego znaczenia było ono zrozumiałe i zabawne. I jestem całkiem zadowolona ze swojego tłumaczenia…
A.W.: I słusznie! [śmiech]
M.N.: …ponieważ udało mi się dokładnie oddać w języku polskim to, co było w języku koreańskim. Po koreańsku Choć nazywa się “Wajo” [wym. Ładzio]. „Wajwo” [wym. ładźło] oznacza „przyjdź, chodź”, ale dziadek, wołając do psa “Chodź tutaj, przyjdź tutaj do mnie”, upraszczał sobie wymowę tego słowa, właśnie do „Wajo”. Mało kto wymawia tak dokładnie i wyraźnie.Tak samo jest z naszym „chodź” – często na końcu wymawiamy coś bliższego „ć” niż „dź”. Stąd wydaje mi się, że „Choć” idealnie oddaje tę grę słów.
A.W.: Oryginał ukazał się w 2009 roku. Czy zauważyłaś, że Korea, która jest opisana w tej książce jakoś się zmieniła? Ostatnio byłaś tam pewnie przed pandemią…
M.N.: Przed pandemią, tak.
A.W.:... ale czy Korea z 2020 roku i dalej jest inna niż ta z 2009 roku? Czy te gosiwony, tanie hotele dla studentów i robotników, w których nasz bohater się zatrzymuje, te festyny, w których uczestniczą bohaterowie, czy to wszystko nadal jest czy coś się zmieniło przez te dziesięć lat?
M.N.: Gosiwony jak były, tak są. Działają bardzo prężnie od jakichś trzydziestu-czterdziestu lat. To rzeczywiście są malutkie klitki. Nasz bohater opisuje, że nie ma tam przestrzeni do życia – to najtańsza opcja, żeby gdzieś się zatrzymać, żeby gdzieś zamieszkać. Festyny również jak były, tak są. Myślę, że podejście Koreańczyków do różnych tematów, które pojawiają się w tej książce, niewiele się zmieniło przez ostatnie lata. Mimo, że minęło ponad dziesięć lat od premiery książki, to myślę, że jest tak samo aktualna, jeśli chodzi o życie w Korei i społeczeństwo koreańskie.
A.W.: Wydaje mi się, że właśnie dlatego trafi też do naszych czytelników. Jest uniwersalna. Skończyłaś właśnie tłumaczenie innej książki: Uśmiech Shoko Choi Eunyoung. To z kolei opowiadania, więc inna forma niż Nikt nie odpisuje. Czy przez to, że to są opowiadania, tłumaczyło Ci się ją lepiej, czy gorzej? Za każdym razem musiałaś wejść w inną opowieść, poznać nowych bohaterów, a wcześniej miałaś cały czas tych samych i mogłaś się z nimi zżyć.
M.N.: Jako tłumaczka i jako czytelniczka zdecydowanie wolę opowiadania: lubię krótkie, zamknięte formy, w której autor ma jedną główną myśl do przekazania i na niej się skupia. Bardzo mi to odpowiada. A biorąc pod uwagę pracę nad opowiadaniami versus nad długą powieścią: dochodzi właśnie ta trudność, że ciągle wchodzimy w nową historię, poznajemy nowych bohaterów, musimy szybko zauważyć, jaki jest temat danego tekstu, jakie będzie clou.
Opowiadania w Uśmiechu Shoko są niezwykle różnorodne; jestem pod wrażeniem, jak różnych tematów chwyta się autorka i w jak różnych scenografiach osadza swoje historie, które mimo tej różnorodności pozostają uniwersalne i są niezwykle szczere. Nad Uśmiechem niesamowicie dobrze mi się pracowało.
A.W.: Więc jako czytelniczka więcej czytasz opowiadań?
M.N.: Zdecydowanie więcej opowiadań.
A.W.: O! [śmiech]
M.N.: Z jednej strony ze względu na czas, którego mam niewiele. Opowiadanie jest krótszą formą i więcej przeczytam, mogę poznać więcej historii. Powieść jest jak serial, w którym autor ma bardzo dużo do opowiedzenia, pojawia się bardzo dużo różnych wątków i bardzo dużo różnych postaci. Ja bardziej lubię zbitą formę, tak jak w filmie, gdzie mamy jedno clou: jedną rzecz, którą autor chce nam przekazać, jedną myśl, którą chce się z nami podzielić. To trafia do mnie bardziej niż cała długa powieść. Oczywiście powieści też lubię, ale opowiadania są zdecydowanie moją ulubioną formą. Plus, czytając antologie, możemy poznać bardzo dużo różnych spojrzeń na jeden temat. Przy zbiorze opowiadań jednego autora, mamy możliwość zapoznania się z zakresem historii, którymi ten autor chce się zajmować, poznać lepiej jego styl w różnym wydaniu, a nie tylko w obrębie jednej fabuły.
A.W.: W Korei opowiadania chyba mają się całkiem dobrze: wydaje się ich dużo i są tam bardzo doceniane.
M.N.: Tak, to popularna, bardzo lubiana forma.
A.W.: Zostaniemy przy Uśmiechu Shoko. Kiedy ja czytałam ten zbiór, to bardzo mi się podobała różnorodność tematów i lekkość tych tekstów. Czytałam go w przekładzie Sung Ryu na angielski i wydaje mi się, że język Choi Eun-young jest bardzo świetlisty, jasny, mimo że porusza dosyć trudne tematy. Dużo ze swoich opowiadań Choi umieszcza w konkretnym kontekście historycznym, czy też w zderzeniu z historią współczesną. Tutaj głównie myślę o katastrofie promu Sewol. Czy mogłabyś trochę nakreślić, jakie konteksty znalazłaś w tych opowiadaniach, a o których czytelnicy w Polsce, którzy nie znają za dobrze historii Korei, mogą nie wiedzieć.
M.N.: Powiedziałaś, że te teksty dla Ciebie były świetliste – mnie najbardziej uderzyła ich szczerość. To zrobiło na mnie niesamowite wrażenie. Nawet jeśli jest tam dużo tła historycznego czy społecznego, to jest to tylko tło, a wszystko się rozchodzi o emocje bohaterów, przedziera przez nie szczerość. Uczucia nie są idealne, nie są dopracowane. Postaci nie postępują zawsze słusznie, bo nie wiedzą zawsze wszystkiego; nie są zawsze perfekcyjną wersją siebie, są po prostu niesamowicie ludzcy. W tle historycznym i tle społecznym wędrujemy po różnych krajach, po różnych czasach, jesteśmy w Korei, w Niemczech, w Rosji, we Francji. Współcześnie, ale i troszeczkę cofamy się w czasie. Rzeczywiście, zastanawiałam się czasami, czy dla polskiego czytelnika będzie w pełni czytelne, co dokładnie jest tłem tych opowiadań, wokół jakich wydarzeń rozgrywają się losy bohaterów.
Prezydentka Park Geun-hye trafiła nawet do więzienia. To było parę lat temu, więc polscy czytelnicy też przeżyli to wydarzenie w jakiś sposób – słyszało i czytało się o tym w naszych wiadomościach. Inne opowiadania sięgają do wydarzeń z lat 70. czy 80. Mamy opowiadanie, w którym mąż jednej z bohaterek zostaje aresztowany jako szpieg Korei Północnej, w innym bohaterki należą do klubu piosenek protestacyjnych, co jest z kolei związane z politycznym klimatem lat 80. Korea Południowa również miała swojego dyktatora oraz krwawo tłumione protesty – dla polskiego czytelnika może to być nowością, zwłaszcza, że obraz Korei Południowej, jaki znamy, to ten demokratycznego, rozwiniętego kraju. Nie zawsze tak było: Korea Południowa ma burzliwą historię od swojego powstania w takiej formie po wojnie koreańskiej. O ile dla mnie jako tłumaczki i koreanistki było to jasne, zastanawiam się, na ile będzie to tak samo czytelne dla czytelników. Mam nadzieję, że zainteresuje to wszystkich, żeby eksplorować historię i dowiadywać się czegoś więcej. Nawet mi z moją wiedzą zdarzyło się, że musiałam robić research, żeby dowiedzieć się, z czym wiąże się wspominane w opowiadaniu miejsce. Takich trudno dostępnych informacji czytelnik jednak będzie mógł się dowiedzieć z przypisów.
A.W.: A czy masz w tym tomie jakieś swoje ulubione opowiadanie?
M.N.: Powiedziałabym nawet, że parę ulubionych. Na pewno tytułowy Uśmiech Shoko niesamowicie mi się podobał. Jest to też jeden z najdłuższych tekstów. Również Hanji i Yongju, drugie z najdłuższych opowiadań. Myślę, że te dwa opowiadania zrobiły na mnie przeogromne wrażenie głównie przez to, jak zostali zarysowani bohaterowie i ich konflikt, spowodowany niedostateczną komunikacją i niewiedzą samych postaci. Dzięki temu ci bohaterowie nie są idealni, popełniają błędy. Nie przechodzimy do idealnego rozwiązania, które mogło by nadejść. Niedoskonałość tych bohaterów jest bardzo ludzka. Zwłaszcza w Hanji i Yongju nawet my, czytelnicy, nie dowiadujemy się, o co chodzi – taki zabieg jest dla mnie niezwykle interesujący. Autorka nawet przed czytelnikami nie zdradza, co za tym wszystkim stoi, więc pozostają nam tylko domysły. Sami musimy ocenić i zinterpretować, co w relacji bohaterów mogło zajść, że mieliśmy taki, a nie inny koniec. Tak jak w życiu, gdzie też nie dostajemy wszystkich odpowiedzi. Często różne nasze relacje nagle się urywają, sami nie wiemy, co się stało, dlaczego wszystko kończy się tak, a nie inaczej. Może schodzimy się z powrotem później, bo w końcu udało nam się porozmawiać. Ale to nie zawsze jest łatwe… Te opowiadania naprawdę dobrze naśladują prawdziwe życie, to, jak wyglądają relacje, jakim problemem może być komunikacja, rozmowa, czy też ułożenie własnych uczuć w sobie.
A.W.: To prawda, w życiu też nie ma niestety wszystkowiedzących narratorów czy głosu zza kadru, który nam wyjaśnia różne tematy. Ja też jako czytelniczka lubię takie opowieści i historie, które pozostawiają otwarte wątki. I to też bardzo mi się podobało w Uśmiechu Shoko… Nawiążmy jednak jeszcze króciutko do tego, nad czym będziesz pracujesz teraz, bo zabrałaś się za Przeklętego królika Bory Chung. Czy takie będzie tłumaczenie tytułu?
M.N.: Myślę, że tak.
A.W.: Tutaj też będą opowiadania, chociaż zupełnie inny klimat niż u Choi Eun-young. Przeklęty królik to mieszanka gatunkowa, trochę horroru, trochę fantastyki i folkloru, i jedno opowiadanie na końcu, które wprowadza niepokój, ale też dużo romantyzmu. To też będzie na pewno wyzwanie, ale mam nadzieję, że przyjemne! Jestem ciekawa Marty Niewiadomskiej w tej innej odsłonie. Czy dla Ciebie to ekscytujące: zmieniać pisarki, które tłumaczysz, czasem o sto osiemdziesiąt stopni, czy jednak wolałabyś się trzymać jednej klimatycznej nici? Już masz całkiem spory „repertuar” pisarek.
M.N.: Tak, to zdecydowanie zmiana klimatu o sto osiemdziesiąt stopni. To zupełnie inne opowiadania – odchodzimy od szczerych uczuć, bliskich, osobistych relacji, do świata body horroru, groteski, science-fiction, folkloru, fantasy. Bora Chung obraca się w zupełnie innej tematyce, a jej teksty mają zupełnie inne przesłanie. Komentuje rzeczywistość, wskazuje absurdy, bierze na warsztat też ludzką psychikę, ale w zupełnie innym wydaniu niż było to w Uśmiechu Shoko. I o ile zmiana klimatu i zmiana autorki będą wyzwaniem, jak najbardziej się na to cieszę. Jako tłumaczka lubię odkrywać nowe style, nowe sposoby pisania… Już nad pierwszym opowiadaniem, które tłumaczyłam – Ponownym spotkaniu – pracowało mi się bardzo dobrze. To był bardzo wdzięczny tekst do tłumaczenia, więc mam nadzieję, że z resztą książki będzie tak samo. I cieszę się dosyć na tę groteskę; groteska jest klimatem, który bardzo lubię, więc będzie to na pewno bardzo interesująca przeprawa.
A.W.: Trzymamy kciuki. Powiedz mi jeszcze na zakończenie rozmowy: czy masz jakieś głęboko trzymane, tajne marzenia tłumaczeniowe? Może jest jakiś pisarz albo pisarka, albo jakiś temat w literaturze koreańskiej, który gdzieś w Twoim serduchu jest i sobie myślisz: “ach, kiedyś, jak będę jeszcze większa, to się za to zabiorę”.
M.N.: Tak, w ostatnim czasie miałam nadzieję, że będę pracować przy Przeklętym króliku i to już się spełniło! A jeżeli chodzi o autorów, których lubię… Bardzo lubię starszą literaturę koreańską z początku wieku, na przykład Yi Sanga, który pisał opowiadania, ale również poezję, bardzo interesującą i bardzo abstrakcyjną, awangardową. Nie wiem, czy sprawdziłabym się przy tłumaczeniu takich starszych autorów, bo są to zupełnie innego rodzaju teksty. Swobodniej czuję się we współczesnych książkach, ale kto wie, może kiedyś również zabiorę się za starsze teksty.
Cursed Bunny
39,00 zł – 72,00 złPonowne spotkanie
Nikt nie odpisuje
42,00 zł – 45,00 złPodobne wpisy
Dźwięki z Nowego Teatru – spotkanie z Joanną Karmasz
Tłumaczka Kronik dziwnych bestii Yan Ge, Joanna Karmasz w rozmowie z Karoliną Bednarz opowiada o chińskiej literaturze współczesnej i nowej tajfunowej powieści z pogranicza urban fantasy, romansu i science fiction. …
“Portrety nowych światów”. Relacja z wizyty Alfiana Sa’ata w Polsce
Autor wydanych przez Tajfuny Szkiców malajskich był w październiku 2022 gościem na krakowskim Conrad Festival, odwiedził też Targi Książki, a w Warszawie wziął udział w spotkaniu w Najlepszej Księgarni. Obejrzyjcie …
5 zbiorów opowiadań z Indonezji poleca Marianna Lis