Wyczekiwałam tej książki z dwóch powodów: po pierwsze, tak bardzo brakuje jakichkolwiek sensownych tajwańskich książek kulinarnych; a po drugie – od lat zaglądam regularnie na media społecznościowe autora w poszukiwaniu wegańskich inspiracji. A-Gong’s Table to nie po prostu zbiór przepisów, to piękny sposób na uhonorowanie dziadka George’a. Kiedy dziadek zmarł, jego rodzina uhonorowała jego śmierć zgodnie z buddyjską tradycją, rezygnując z jedzenia mięsa na sto dni i jedząc w lokalnej świątyni. To tam siedemnastoletni George pobrał pierwsze lekcje gotowania. Lata później zebrał rodzinne przepisy, przerobił je wszystkie na roślinne wersje i opublikował w formie książki.
Co do przepisów… oj jest tutaj z czego wybierać. Od przepisu na zrobienie własnego seitanu w tajwańskim stylu w różnych kształtach i formach, poprzez różne formy roślinnego mleka, które można spróbować na śniadanie w tradycyjnych knajpkach (króluje tu mleko sojowe, ale polecam spróbować też mǐjiāng, mleka ryżowego z dodatkiem orzeszków ziemnych, które poznałam po raz pierwszy dzięki BAO!) oraz oczywiście dania, które podczas takich śniadań królują: smażone podłużne a la pączki yóutiáo, najlepiej podawane w płaskim chlebku z sezamem o nazwie shāobǐng. Z dań głównych moje serce skradł oczywiście przepis na májiàngmiàn, czyli kultowy makaron w sezamowym sosie oraz bakłażan z bazylią (tǎxiāng qiézǐ). A na deser? Oczywiście, że dòuhuā – deser z miękkiego tofu z dodatkami takimi jak słodka fasolka adzuki czy orzeszki ziemne. Albo bardziej czasochłonne, ale także pyszne kuleczki z kleistego ryżu wypełnione słodką pastą z czarnego sezamu – hēizhīma tāngyuán.
Wszystkie przepisy w książce są wegańskie, ale warto podkreślić, że koncept “weganizmu” nie jest wcale na Tajwanie powszechny, mimo łatwości, z jaką można znaleźć roślinne jedzenie. Wegetarianizm kojarzony jest przede wszystkim z buddyzmem, co wiąże się też z nieco innymi założeniami na temat tego, co jest jest dozwolone. Poza produktami pochodzenia zwierzęcego rezygnuje się też z “pięciu drażniących/ostrych przypraw”: szczypioru, czosnku, cebuli, szalotek i asafetydy. Większość przepisów w tej książce z nich rezygnuje, żeby uhonorować tajwańskie kulinarne tradycje.
A Gong’s Table oferuje coś więcej niż same przepisy. To także zachęta do powolnego obcowania z jedzeniem, świadomego tworzenia posiłków i odkrywania nowych smaków. Dla mnie to zbiór ogromnych inspiracji do odbycia kiedyś równie powolnej podróży po Tajwanie, co autor, w poszukiwaniu małych knajpek, lokalnych targów z jedzeniem i kulinarnych tradycji, które mogą niedługo zniknąć. A patrząc na piękne zdjęcia w książce – byłaby to ogromna szkoda.