Bad Kids zaczyna się już osobliwie: na samym początku Zijin Chen przedstawia nam trzy krótkie i na pozór niezwiązane ze sobą sceny – morderstwo starszych teściów, kradzież telefonu nauczyciela akademickiego i niesłuszne oskarżenia najlepszego ucznia w klasie.
Jak dowiadujemy się dalej, owym najlepszym uczniem jest Zhou Chaoyang. Wkrótce odwiedza go jego dawny znajomy, Ding Hao, który zbiegł z pekińskiego sierocińca razem z koleżanką o przezwisku Pupu. Z racji, że matka Chaoyanga rzadko bywa w domu, młodzi zbiegowie postanawiają zatrzymać się u niego na chwilę, przynajmniej póki nie wymyślą dalszego planu działania. W tym czasie korzystają z wakacji i udają się do parku, w którym przypadkowo udaje im się nagrać moment wspomnianego wcześniej zabójstwa. Pupu i Ding Hao wpadają na pomysł, by sprzedać aparat mordercy i ułożyć sobie życie za otrzymane pieniądze. I tutaj tak naprawdę zaczyna się cała absurdalna akcja powieści, która kończy się dziewięcioma ofiarami.
Ciężko o Bad Kids opowiadać bez spoilerów, ale dawno chyba nie czytałam tak wciągającej książki, którą co jakiś czas musiałam odkładać, żeby przetrawić wszystkie jej zawirowania, bo jak często zdarza Wam się czytać o wyrachowanych dzieciach, które owijają sobie wokół palca dorosłego zabójcę? Po przeczytaniu jeszcze długo nie mogłam wyjść z podziwu, jak cała ta pokręcona fabuła spięła się w całość, jaka była rola poszczególnych postaci i jak niesamowicie mocną klamrą było samo zakończenie powieści. Następnego dnia weszłam do Tajfunów i powiedziałam: “musicie to przeczytać” – niech to będzie również wiadomość dla Was, że naprawdę warto wsiąść na ten literacki rollercoaster.