Polski tytuł jest dość mylący – Bez skazy nie opowiada jedynie o “mrocznych” stronach koreańskiej “obsesji piękna”. To książka o K-Beauty, koreańskiej branży kosmetycznej, która w ostatnich latach podbiła świat. I nic dziwnego, co pokazuje też lektura Bez skazy – z jednej strony konsumentki i konsumenci kosmetyków w Korei są niezwykle wymagającą grupą, która domaga się jak najlepszej jakości i transparentności, a z drugiej: całą branżę od lat wspiera ogromnymi dotacjami koreański rząd, zwłaszcza w kwestii promocji za granicą. Dołóżmy do tego coraz większą popularność koreańskich seriali i zespołów muzycznych, które promują za granicą koreańskie standardy piękna i mamy przepis na niemalże zagwarantowany sukces.
Oczywiście tak ogromna popularność branży beauty i upiększania się w ogóle ma też swoją cenę. I tę bardziej dosłowną – bo to wszystko po prostu kosztuje. Ale też bardziej emocjonalną: Elise Hu pisze o ogromnej presji społecznej, żeby wyglądać w pewien sposób i pod kątem np cery na twarzy czy braku zmarszczek, ale też wagi – fatfobia w koreańskim społeczeństwie ma się niestety bardzo dobrze. To, co podoba mi się w narracji autorki, to całkowity brak oceny wobec kobiet (bo to one są głównie klientkami tej branży) – nie ma tutaj jakiegokolwiek patrzenia z góry, dziwienia się “jak one mogą sobie to robić”, jak często ma miejsce w narracji na temat operacji plastycznych i mniej inwazyjnych zabiegów. Jest za to ogrom zrozumienia – dla kobiet w Korei upiększanie się i dążenie do jakiegoś ideału jest często czymś bardzo przyziemnym – robi się to np po to, żeby mieć szansę na znalezienie lepszej pracy.
Bez skazy to efekt kilku lat, które Elise Hu, amerykańska dziennikarka tajwańskiego pochodzenia, spędziła w Seulu. Dla mnie największą wartością książki były te bardziej reportersko-publicystyczne fragmenty, w których opisywała swoje rozmowy z osobami w branży (producentami kosmetyków, chirurgami plastycznymi, itp), skalę jej działania, ale też to, jakie są normy pod kątem “upiększania” się w koreańskim społeczeństwie. Najsłabszą częścią były według mnie bardziej osobiste wstawki, bo w tym wszystkim sama osoba autorska najmniej mnie interesuje – rozumiem jednak, że taki był zamysł – pokazania, że mieszkanie w takim miejscu nie pozostaje bez wpływu też na osobę, której początkowo to wszystko w ogóle nie dotyczy.
Na wielki plus zasługuje też duża bibliografia i źródła na każdą liczbę czy cytat. Powinna to być norma w reporterskich publikacjach na temat Azji, które ukazują się na polskim rynku; niestety tak nie jest, dlatego nadal jest ich tak mało na tajfunowych półkach. Dajemy jednak Bez skazy naprawdę porządną okejkę – i liczymy na to, że pojawi się z czasem po polsku więcej sensownych książek na temat Korei Południowej.