Najpierw jest zachwyt – ach, co to jest za książka! Pozłacane brzegi kartek, okładka, która w dotyku przypomina fakturę chińskiej porcelany. Potem zaczyna się kartkowanie z namaszczeniem – od lektury wstępu na temat historii jedzenia, kulinarnych kultur różnych regionów i podstawowych składników chińskiej kuchni. Ale to także moment, żeby zdać sobie sprawę, że łatka “chińskiego jedzenia” jest mrzonką; to tak jakby mówić o “kuchni europejskiej”.
Gdyby chcieć zgłębić się w tradycje każdego z rejonów, można by pewnie zapewnić przepisami sporą bibliotekę. Autorzy we wstępie przybliżają “Osiem Wielkich Kuchni”, zaznaczając wielokrotnie, że trudno uniknąć uproszczeń w opisywaniu tak różnorodnych kulinarnych kultur. Nie radzę przeglądać kolejnych kart książki na głodnego, bo może się to skończyć bolesnym burczeniem w brzuchu i ogromnym wanderlustem. Albo pichceniem zweganizowanej wersji syczuańskiego mapo tofu tudzież wywodzącej się z tradycji buddyjskiego wegetariańskiego jedzenia danie pokroju kiełków bambusa z olejem chilli.
Na razie nie ma opinii o produkcie.