Do dziś liczymy zabitych to idealny tytuł dla książki, która skupia się na ostatnich miesiącach wojny domowej w Sri Lance i pokazuje jak niewiele wiadomo, mimo że od jej zakończenia minęło już dziesięć lat. Każdy rozdział to opowieść innej osoby – siostry zakonnej, Tamilskiego Tygrysa czy pracownika misji ONZ. To książka nie tylko o okrucieństwach wojny i o traumie; to książka o odwracaniu oczu, zakłamywaniu, zatajaniu prawdy, o poczuciu beznadziei. O hipokryzji lankijskiego rządu, o hipokryzji reszty świata. Pewnie nigdy nie dowiemy się o tym, co naprawdę wydarzyło się pod koniec wojny, ale nie dołączajmy do tych, których nie obchodzi, co się stało – sięgnijmy po książkę Frances Harrison, żeby postarać się choć trochę zrozumieć.
"Tamilskie Tygrysy bardzo dbały o wizerunek i przygotowały dla nas całe przedstawienie. Nastoletnie dziewczęta w mundurach z kamuflażem w zielone paski nonszalancko przerzucały granatniki z biodra na ramię i w biegu otwierały ogień do opuszczonych budynków. Hałas był ogłuszający. W innym miejscu kobiece obsługi moździerzy kalibru 60 milimetrów prowadziły ćwiczebny ogień z wykopanych stanowisk, obliczając trajektorię pocisków na maleńkich kieszonkowych kalkulatorkach i krzycząc 'Ognia!' piskliwymi głosami. Tamilskim Tygrysom wyraźnie nie brakowało pieniędzy ani amunicji. Po ćwiczeniach bojowniczki odpoczywały w cieniu drzewa. Trzymały w rękach karabiny, ale chichotały jak głupiutkie uczennice, pytając, czy mogą zrobić sobie ze mną zdjęcie. Widząc, że wszystkie decyzje podejmują mężczyźni, zapytałam je, czy to jest prawdziwa równość, czy tylko prawo do umierania na polu walki. Starsze dziewczęta zapewniły mnie, że ich mężowie gotują i opiekują się dziećmi".