Trudno wyobrazić sobie inną pisarkę, która wpadłaby na pomysł opisania rodzinnej sagi z punktu widzenia niedźwiedzi polarnych, niż Yōko Tawada. Ta japońska autorka, pisząca zarówno po japońsku, jak i niemiecku, przyzwyczaiła już swoich czytelników do niezwykłych opowieści, osadzonych w magicznych realiach i z bardzo silnym językowym konceptem. Memoirs of a Polar Bear czytało mi się znakomicie i to jedno z moich największych odkryć tegorocznego Tajfunowego Kalendarza Adwentowego.
Opowieść o niedźwiedziach polarnych jest bardzo luźna oparta na prawdziwych wątkach – w berlińskim zoo w latach dwutysięcznych rzeczywiście mieszkał niedźwiadek Knut, wychowywany przez ludzkiego opiekuna, po tym jak odtrąciła go matka, niedźwiedzica Tosca. Na kartach powieści poznamy tę historię już od pokolenia babki Knuta – niedźwiedzicy, której imienia na poznajemy, ale która przez publikację swojej autobiografii naraża się władzom ZSRR i musi emigrować, najpierw do Berlina, a potem do Kanady. W części drugiej śledzimy losy baletnicy Tosci, którą nieudana kariera zmusza do pracy w cyrku. Narratorem trzeciej historii jest już sam niedźwiadek Knut, uczący się życia wśród ludzi i zwierząt w berlińskim zoo.
Yōko Tawadzie (i jej tłumaczce Susan Bernofsky) udaje się skutecznie wodzić czytelnika za nos, co chwila wytrącając nas z poczucia zrozumienia (szczególnie w najlepszej moim zdaniem pierwszej części) – czy rzeczywiście czytam książkę o niedźwiedziu polarnym? O prawdziwym niedźwiedziu? Czy to tylko metafora – innego, mniejszości etnicznej? I gdy wydaje nam się, że nasza narratorka jest bardziej ludzka od otaczających ją małomównych i agresywnych ludzi, nagle robi coś typowo niedźwiedziego.
Memoirs of a Polar Bear to tłumaczenie niemieckiej wersji książki, zatytułowanej Etüden im Schnee. Tawada napisała też jej wersję japońską Yuki no renshūsei, która ukazała się w Japonii już na kilka lat wcześniej przed wersją niemiecką i jej tłumaczeniem na angielski.
Na razie nie ma opinii o produkcie.