Poezja współczesna mnie z reguły odstrasza – czuję się nią przytłoczona, zazwyczaj nie potrafię się w niej odnaleźć ani zrozumieć, dlaczego krytycy zachwycają się jakimś tomikiem. I zastanawiam się wtedy – czy to ze mną jest coś nie tak? A może po prostu nie dojrzałam odpowiednio do tego, żeby czytać poezję?
Na szczęście raz na jakiś czas trafiają się wiersze, które walą we mnie niczym obuchem, ale z całkowicie innej przyczyny. Czuję moc słów, rozkminiam niektóre zdania godzinami i wracam, czasami wielokrotnie, do ulubionych fragmentów. Tak było w przypadku debiutanckiego tomiku Oceana Vuonga, Night Sky with Exit Wounds.
Ocean Vuong urodził się niedaleko Sajgonu; dwa lata później, po roku w obozie dla uchodźców, razem z rodziną wylądował w Stanach Zjednoczonych. W swoich wierszach pisze o Wietnamie, o zagubieniu, o wykluczeniu, o byciu imigrantem, o poszukiwaniu miłości. I robi to w taki sposób, że ciągle się do tych wierszy wraca.
Na razie nie ma opinii o produkcie.