Czy zastanawialiście się kiedyś, czy rzucić wszystko i wyruszyć w samotną podróż, najlepiej do jakiegoś odległego, świętego miejsca? Tak postąpił Ma Jian – autor i główny bohater Red Dust, jednej z moich ulubionych powieści.
Prawie trzydziestoletni malarz i fotograf samotnie zamieszkuje maleńką kawalerkę w Pekinie, którą z rzadka odwiedza jego córka z poprzedniego małżeństwa, a zdecydowanie zbyt często przedstawiciele dekadenckiego światka sztuki i kultury. Miłosne zawody, rozczarowująca praca, jałowe dysputy podczas libacji z pseudoartystami, a w końcu widmo rozczarowania związane z Kampanią Przeciwko Zepsuciu Duchowemu sprawiły, że Ma Jian wyruszył w podróż swojego życia. Jej celem miał być Tybet, święta kraina, w której miał odnaleźć spokój i sens.
Dotarcie do Tybetu zajęło mu ponad trzy lata. Wędrując po bezdrożach Chin, odwiedzał zapomniane wioski, przemierzał stepy i pustynie, pomieszkiwał w wielkich metropoliach. Wielokrotnie ocierając się o śmierć z głodu, zimna lub wycieńczenia poszukiwał korzeni własnej kultury, prawdy o chińskim narodzie, a przede wszystkim własnej tożsamości.
To co mnie osobiście najbardziej zachwyca w Red Dust, to sposób prowadzenia narracji, którą charakteryzują ubrane w trafne metafory spostrzeżenia bohatera oraz dystans z jakim opisuje pełne okrucieństwa i niesprawiedliwości Chiny lat osiemdziesiątych. Co ważne, jego pozorna znieczulica podszyta jest współczuciem i żalem, przy jednoczesnej świadomości, że jedyne co może zrobić, to podarować głodującemu dziecku ciastko, czy wysłuchać opowieści członka wymierającej mniejszości etnicznej.
Choć wydawałoby się, że lektura Red Dust powinna wzbudzać w nas wachlarz negatywnych emocji, mnie wprawia w melancholijny, pełen spokoju nastrój, przejęty od głównego bohatera, który rezygnując z własnych pragnień i dążeń, nauczył się z pokorą przyjmować życie takim, jakie jest. Czyż nie jest to właśnie kwintesencja buddyzmu?
Na razie nie ma opinii o produkcie.