Nocą do mieszkania głównego bohatera wkraczają sanitariusze, by zabrać jego żonę do szpitala. Ambulans odjeżdża. Wszystko dzieje się tak szybko, że ani kobieta, ani bohater – bezimienny pracownik firmy produkującej sportowe obuwie – nie jest w stanie zadać najważniejszych pytań: kto wezwał karetkę? Jaki szpital? Przecież ona jest zdrowa?
Następnego dnia bohater wyrusza na poszukiwanie żony i trafia do szpitala, który przypomina prawdziwie kafkowski, groteskowy labirynt. W przebraniu ochroniarza przemyka się jego korytarzami. “Mieszkańcy” są tu stale pod obserwacją, pod nieustającym podsłuchem, a wszyscy – bez wyjątku – przepełnieni seksualnymi żądzami, na czym ewidentnie skupia się również w swoich obserwacjach załoga medyczna, pod kierownictwem człowieka-konia.
Brzmi makabrycznie? Zagadkowo? Metafizycznie? W prozie Kōbō Abe znajdziecie wszystkie te elementy i tylko od nas, czytelników, zależy, jak głęboko będziemy chcieli w ten świat wejść i jakich interpretacji się podejmiemy.