Zacznę trochę od prywaty – dawno dawno temu, gdy byłam jeszcze na studiach, raz w tygodniu na placu nieopodal mojego wydziału odbywał się targ, na którym jedno ze stoisk sprzedawało absolutnie fantastyczne tybetańskie pierożki momo. Jadłam je regularnie, polecałam wszystkim dookoła i raz na jakiś czas tęsknię za prostotą tego posiłku, który spożywałam na ławce, w przerwie między wykładami. Kilka lat później biorę do rąk książkę z tybetańskimi przepisami, otwieram wstęp – i dociera do mnie, że napisała ją para, której zawdzięczam tyle fantastycznych rozmów i posiłków sprzed lat!
Taste Tibet nie jest już tylko stoiskiem – w międzyczasie Julie i Yeshi otworzyli w Oksfordzie restaurację, a teraz dzielą się swoją miłością do jedzenia w książce. Przepisy, którymi się dzielą oraz szeroki wstęp pokazują, że tybetańska kuchnia nie jest tylko jakąś smutną odnogą kuchni nepalskiej czy chińskiej, tylko bogatą kulinarną kulturą, która zasługuje na uznanie. Tybet to w końcu potężny region, rozciągający się na ponad milion km2. Mimo to, jedzenie spożywane przez Tybetańczyków w różnych krańcach tego obszaru ma wiele wspólnych cech: jest tu dużo nabiału, sporo mięsa, a podstawę diety nie stanowi ryż, lecz jęczmień (a konkretnie prażona mąka z jęczmienia o nazwie tsampa). Jak przeczytacie jednak w książce – styl życia Tybetańczyków szybko się zmienia (między innymi dlatego, że chiński rząd próbuje skłonić ich do osiedlania się w miastach i odejścia od wędrownego stylu życia) i razem z nim zmienia się też podejście do jedzenia. Nadal niezwykle istotny jest jednak w każdym aspekcie życia buddyzm i przejawia się on też na wielu etapach w kuchni tybetańskiej (zarówno w kwestii tego, co się jada, jak się jedzenie przygotowuje oraz jak się je potem spożywa) – cały kontekst zarysowany jest we wstępie, do którego lektury gorąco zachęcam przed pierwszymi próbami odtworzenia tybetańskich smaków w kuchni.
Nie jest to książka stricte wege, ale zdecydowana większość przepisów jest wegetariańska (a konkretne przepisy są podpisane jako “vegetarian” czy “vegan”). Moje serce skradł przepis na zupę thukpa (którą miałam zresztą przyjemność jeść i to w Tybecie!) i na pikantne momos z ziemniaczanym farszem, choć z chęcią spróbuję też kiedyś przygotować mothuk, czyli zupę z pierożkami. No i oczywiście pierwsze, co zrobię, to spróbuję odtworzyć daal, który tak pamiętam ze studenckich czasów!