Abe po raz kolejny zabiera nas na literacką jazdę bez trzymanki. To lektura trudna, a autor jakby specjalnie rzuca nam kłody pod nogi, narracja się zagęszcza i zapętla, aż łapiemy się na tym, że musimy zacząć od nowa, żeby tego “czegoś” nie stracić z oczu, żeby potem znów zostać wyprowadzonym na manowce. To historia, w której odnajdą się fani Kafki, zwłaszcza jego Metamorfozy – oto główny bohater, z twarzą straszliwie okaleczoną w chemicznym wypadku, postanawia stworzyć maskę idealną, która pozwoli mu funkcjonować w świecie – a nawet więcej, pozwoli zostać niezauważonym. Ale z każdą kolejną stroną jego “ja” zaczyna się zacierać, aż przestajemy już rozumieć, czy on ma maskę, czy jest maską. To książka, która każe nam przemyśleć naszą tożsamość, wymuszane na nas społeczne role. I obiecuję, że nie będą to uspokajające medytacje. Kto, jak kto, ale Abe wie, jak wywołać w czytelniku poczucie dyskomfortu… po czym i tak sięgamy po kolejne jego książki.