Upalny dzień, tłumy ludzi, w różnym stopniu natężenia słychać krzyki z kolejek wesołego miasteczka New Seoul Park. Yuji przyjechała tu ze swoimi rodzicami, chociaż prawda jest taka, że to rodzinny wypad od niej dla nich – dziewczynka przybiera rolę rozjemcy między wiecznie skłóconymi matką i ojcem. W trakcie kolejnej sprzeczki oddala się do innej atrakcji, gdzie spotyka tajemniczego sprzedawcę galaretek, który oferuje jej słodką paczuszkę z przykazaniem, by podzieliła się z rodzicami, jeśli nie chce, żeby się rozstali.
Jak z tej, na pierwszy rzut oka, sielankowej scenerii przeszliśmy do galaretkowej masakry rodem z (nieco) kiczowatego horroru? Musicie sięgnąć po The New Seoul Park Jelly Massacre. A o wydarzeniach z tego dnia opowie Wam kilka postaci, które akurat znalazły się wtedy w parku, dodając słodkie szczegóły do całej historii: młoda nauczycielka i jej partner-kobieciarz, dwójka pracowników parku, szefowa firmy sprzątającej, a nawet kot! Polecamy tę pozycję szczególnie, jeśli spodobała Wam się Grobowa cisza, żałobny zgiełk i szukacie podobnie przeplatających się opowieści.
Warto wspomnieć też o samym procesie powstawania książki, która swój początek miała w opowiadaniu „The Missing Child”. Czytelnicy i czytelniczki zauważą, że jest on swoistą klamrą całej historii – to właśnie perspektywa zagubionej Yuji otwiera i zamyka The New Seoul Park Jelly Massacre. W posłowiu czytamy, że było to pierwotnie jedno opowiadanie, które w pewnym momencie podzielono na dwie części, a między nie wpakowano dodatkowych bohaterów i ich historie. Mimo mnogości przeróżnych postaci (kochałam wątek satanistycznego kultu!), książka zostawia nas ze słodkim, oblepiającym poczuciem niedopowiedzenia, co do kilku rozwiązań fabularnych. Jest to jednak mimo wszystko ten rodzaj książki, o którym zaraz chcecie powiedzieć komuś innemu i… przekazać dalej saszetkę z galaretką.