Cóż to za szaleńczy sen! Już od pierwszej sceny wraz z pierwszoosobowym narratorem szukamy tajemniczej Ulicy Żółtego Błota, zawieszonej w niejasnej przestrzeni między jawą a snem. W momencie, gdy wchodzimy w tę dziwną przestrzeń rozpoczyna się ballada – długi opis z powtarzaną jak refren nazwą Ulicy Żółtego Błota, w którego akapitach dowiadujemy się kolejnych nierealnych, dziwnych, strasznych i obrzydliwych rzeczy o jej mieszkańcach, zwierzętach, aurze…
Co to za przestrzeń, w której z nieba pada czarny popiół, ludzie chodzą z przekrwionymi, zaropiałymi oczami i żywią się muchami, karaluchami. Pogoda nigdy nie jest tu przyjazna: słońce męczy i spuszcza na ulicę fale senności, od ulewnego deszczu wszystko gnije, silny wiatr budzi panikę i plotki o jątrzącym się spisku. Pełna absurdów rzeczywistość, w której ludzie nie potrafią się porozumieć, i choć rozmawiają, odbiorca nigdy nie odbiera komunikatu, zapętlony w sennych wizjach, absurdalnych podejrzeniach i panice. W tej książce nic nie wiadomo, wszystko podlega interpretacji, a jedyne czego możemy być pewni, to brzydota ludzkiej codzienności.
Absurdalne i pełne wynaturzonej cielesności opisy Can Xue przywodzą na myśl najgorsze z możliwych czasów. Bez wątpienia na ten styl pisania miały wpływ życiowe doświadczenia autorki, która w dzieciństwie sama doświadczyła obozu reedukacyjnego, głodu (jako członek rodziny wrogów rewolucji), pracy w terenie jako tzw. bosonogi lekarz i pracy w fabryce. Proza Can Xue jest inna, tworzona strumieniem świadomości, nie poddaje się modom i zapotrzebowaniu ze strony rynku, nie daje żadnych odpowiedzi.