Dawno żadna historia nie wprowadziła mnie w stan takiej melancholii. Główny bohater, Madang, wyprowadza się na wieś ze swoją partnerką i dzieckiem i pragnie zaoferować swojej rodzinie wszystko, co najlepsze: kochający dom, warzywa z własnego ogródka, świeże powietrze. Od nowego życia odciąga go jednak pogarszający się stan rodziców, od których za wszelką cenę chciał uciec, schorowanej matki i ciągle pijącego ojca.
Madang z jednej strony próbuje walczyć o nieprzekraczanie swoich granic i bardzo nie chce, żeby jego rodzice zniszczyli mu także jego dorosłość. Z drugiej – czuje ogromne poczucie winy, że nie stać go na znalezienie im mieszkania, które nie znajduje się w suterenie w starym wilgotnym budynku. Z tym rozdarciem radzi sobie za pomocą jedzenia – przypominając sobie pyszności, które gotowała jego matka, zanim przemocowy ojciec wrócił do domu i próbując odtworzyć te smaki dla swojej rodziny. Pogodzić z krzywdą, której doznał jako dziecko pozwalają mu właśnie smaki i zapachy, które przypominają mu te chwile, które nie były zawłaszczone przez strach.
Spędziłam z Umma’s Table parę powolnych godzin z kubkiem herbaty, a później trochę chwil na rozmyślaniu, jak potężną siłą są skojarzenia z jedzeniem. Nie czytajcie tylko na głodnego, bo opisy robienia kimchi przez całą rodzinę we mnie wywołały potężną ochotę na koreańską szamę!
Na razie nie ma opinii o produkcie.