Nic dziwnego, że książka ta stała się w Singapurze bestsellerem. Wet market to table w centrum swojej uwagi stawia warzywa i owoce, które można kupić na tak zwanych “wet markets”, czyli dosłownie na “mokrym targu/rynku”. Tak naprawdę chodzi o każde targowisko (na powietrzu czy nie), w którym główną rolę grają świeże warzywa, owoce, mięso czy jajka.
Wbrew naszym wyobrażeniom o “sterylnym” Singapurze, takich miejsc jest jeszcze całkiem sporo. Autorka książki postanowiła skupić się na dwudziestu pięciu warzywach i owocach, których nie znajdziecie w zwykłym supermarkecie. To często lokalne i mocno sezonowe rośliny, które pojawiają się na na targowiskach w małych ilościach, żeby chwilę później zniknąć (przez co nie znajdzie się ich w dużych marketach, gdzie zakupy robi spora część Singapurczyków). Gdybym miała porównać kategorię warzyw i owoców, która pojawia się w książce do tych znanych nam w Polsce, byłby to na przykład szczaw, agrest czy mirabelki.
Każdemu opisanemu warzywu i owocowi towarzyszy krótki wstęp a propos tego, kiedy pojawia się na wet markets, jak wybrać dojrzałą sztukę, jak takie cudo przechowywać i przygotowywać – a do tego kilka przepisów pod kątem każdej z roślin. Mnie najbardziej skusiły kwiaty imbiru, liści laksa (które od razu przypomniały mi o pysznej zupie o tej nazwie, którą jadłam w Penang). Oraz oczywiście “wężowa tykwa”, zwana po angielsku snake gourd (oficjalna polska nazwa – gurdlina ogórkowata – niespecjalnie mnie przekonuje), która jest gwiazdą przepisu na pyszne curry.
Nie jest to książka wegetariańska, ale większość przepisów można łatwo zmodyfikować (w końcu w roli głównej są tutaj warzywa i owoce, a nie mięso czy owoce morza). Co istotne – podane są substytuty dla osób, które nie są w stanie znaleźć danego warzywa czy owocu (bo na przykład mieszkają z dala od Singapuru). Na szczęście niektóre z nich – tak jak tajską bazylię – coraz łatwiej dostać także w Polsce. I dodam tylko, że książka jest pięknie wydana, a wszystkim przepisom towarzyszą zdjęcia.