Jest coś w tłumaczeniach Jeremy’ego Tianga, co po prostu wciąga – bez względu na to, o czym jest książka, kto ją napisał i jaki to gatunek. Często mam wrażenie wtapiania się w tekst, jakby ktoś mówił do mnie: „przeczytaj to, to ważne”. Tak też było z Cocoon.
Cocoon to książka niejednoznaczna, w którą trzeba powoli się zagłębiać . Nie jest łatwo polubić głównych bohaterów,, tak jak oni nie lubią otaczającego ich świata. Jest tu dużo (auto)destrukcji: ból, przemoc, smutek, rozczarowanie. Jednak jeśli już dacie się wciągnąć, na pewno spędzicie dobrych kilka dni uwięzieni w światach Li Jiaqi i Cheng Gong, i nie wyjdziecie z tego spotkania obojętni.
Od pierwszych stron fabuła owija nas w sobie jak kokon, jednak nie w sposób pocieszający, lecz duszący. Jest to pod wieloma względami bliskie – doświadczenie dorastania w postkomunistycznej Polsce, atmosfera powoli otwierającego się rynku, utrzymujący się cień rozpadającej się Rosji Sowieckiej – są to doskonale znajome nam uczucia: nawet jeśli nie przeżyliśmy ich sami, to często znamy je z opowieści naszych rodziców.